POWIAT ŚREDZKI
Echo Średzkie

Katastrofy kolejowe w Ząbkowicach Śląskich, Smardzowie i Wrocławiu

Katastrofa pod Mirkowem w 1977 roku fot.: TVP

Zobacz wszystkie zdjęcia w galerii

W lipcu w 1959 roku podczas przetaczania wagonów towarowych na stacji w Srebrnej Górze urwał się wagon. W 1910 roku pod Brzezinką Średzką wykoleił się skład pasażerski. Latem w 1977 roku w katastrofie w Mirkowie zginęło jedenaście osób. Tej ostatniej tragedii do dziś nie wyjaśniono.

W 1959 roku na stacji kolejowej w Srebrnej Górze urwał się jeden z wagonów załadowany belami drewna. Wypadek natychmiast zauważyli pracownicy, którzy podłączali skład. Mimo wysiłków i prób uruchomienia hamulca, wagonu nie udało się zatrzymać. Kolejarze wszczęli alarm. Dzwoniono do dyżurnych ruchu, aby przekierowali wagon na pustą bocznice. Tymczasem wagon staczając się ze wzgórza nabierał prędkości. Lora pędziła w kierunku stacji w Ząbkowicach Śląskich, na której panował wówczas duży ruch.

- Według kolejarzy ze Stoszowic wagon przemknął z prędkością ok. 100 kilometrów na godzinę i zbliżał się do oddalonych o osiem kilometrów Ząbkowic. W tym samym czasie w Ząbkowicach przygotowano boczny tor na przyjęcie pędzącego wagonu widma – relacjonował jeden ze świadków.

Chwilę później lora z hukiem zatrzymała się na barykadzie ustawionej na ślepym torze. Prasa chwaliła bohaterów tego niezwykłego zdarzenia, którzy opanowali groźną sytuację i przekierowali  wagon. Byli to dyżurni ruchu: Stanisław Bieńkowski, Stanisław Pisklak oraz zwrotniczy Józef Hutyna.

Wykoleił się skład wiozący kolejarzy na wycieczkę

W maju 1910 roku pociąg pasażerski wykoleił się w miejscowości Brzezinka Średzka (powiat średzki). W maju 1903 roku do groźnego wypadku doszło niedaleko Smardzowa Wrocławskiego (gmina Siechnice). Stowarzyszenie Robotników Kolejowych z Wrocławia zorganizowało wycieczkę do Landeku. Przed Smardzowem pociąg sie wykoleił. Pięć wagonów zsunęło się z nasypu i przewróciło. Rannych zostało 25 osób w tym osiem ciężko. Kilka dni po wypadku w szpitalu zmarła żona hamulczego Keila.

Wyjątkowy prezent w 11 urodziny

W lipcu 1977 roku w Mirkowie ciężka lokomotywa spalinowa ST - 43 zderzyła się czołowo z międzynarodowym pociągiem przyjaźni relacji Praga - Moskwa. Śmierć na miejscu poniosło 11 osób. Do dziś jest to najbardziej tajemnicza i niewyjaśniona katastrofa w Polsce. Maszynista pośpiesznego Hieronim Stelmach zabrał w podróż lokomotywą syna Jacka. Miał to być wyjątkowy prezent w jego jedenaste urodziny. Pociąg ruszył z Dworca Głównego i z prędkością prawie 100 km na godzinę minął stację Wrocław – Psie Pole w kierunku Długołęki. W tym samym czasie na stacji w Długołęce manewrowała lokomotywa spalinowa, która minęła rozjazd i ruszyła po tym samym torze w kierunku Psiego Pola. Dyżurna ruchu zorientowała się, że spalinówka pędzi w kierunku składu pasażerskiego, próbowała skierować uciekającą lokomotywę na inny tor, ale było już za późno. Lokomotywa minęła rozjazd i zaczęła przyśpieszać do 80 km/h. Nikt z maszynistów nie zareagował na czerwony sygnał semafora, ani na znaki stój podawane chorągiewką przez nastawniczą. Z przeciwka pędził międzynarodowy z sześcioma wagonami. Do zderzenia doszło na łuku nasypu.

- Usłyszałem potężny huk i zobaczyłem tumany dymu. Widok był straszny. Z pogniecionych wagonów wyskakiwali ludzie. Paliły się też obie lokomotywy - relacjonuje Zbigniew Andrzejak, jeden z pracowników kolei, który brał udział w akcji ratunkowej.

Zginęli obaj przytuleni

Skutki zderzenia były tragiczne. Nie wiadomo ile osób zmarło w szpitalu. Nieoficjalnie mówi się o 30 ofiarach. Zniszczony został wagon Warsu i sypialny (szczęściem w nieszczęściu podróżni nie zdążyli go jeszcze zapełnić). Reszta wagonów nadawała się tylko na złom.

- Ostatni wagon nie był wykolejony i stał jakieś 15 metrów od mojego domu. Teren natychmiast otoczyła milicja i esbecy, którzy nie pozwalali się nikomu tam zbliżać. Wylądował helikopter, który zabrał prawdopodobnie jakiegoś rosyjskiego notabla – opowiada Jan Strankowski, który mieszka najbliżej miejsca wypadku. W trakcie akcji znaleziono w lokomotywie zwłoki Hieronima Stelmacha i jego syna.

- Nie mieli szans na ucieczkę. Przy tak dużej prędkości maszynista nic nie mógł zrobić. Sekundę przed wypadkiem przytulił syna i w takiej pozycji znaleźliśmy ich zwłoki – mówi załamującym się głosem Zbigniew Andrzejak.

W katastrofie zginęła również matka z dwoma córkami z Długołęki. Po żmudnym śledztwie uznano, że przyczyną katastrofy był samowolny wyjazd drużyny z lokomotywy spalinowej na szlak Długołęka – Wrocław Psie Pole po niewłaściwym torze. Nie wiadomo, dlaczego maszyniści nie reagowali na sygnały i przyśpieszyli do 80 km/h, gdy jazda w takim przypadku nie powinna przekraczać prędkość 40. W latach 70. nie było radiotelefonów, aby poinformować załogę lokomotywy. Nikt też już nie stwierdzi, czy zmęczeni maszyniści po nocy nie zrozumieli poleceń dyżurnego ruchu przez megafon, aby zatrzymali się po minięciu zwrotnicy nr 10. Polecenie słyszeli przechodnie i drogowcy remontujący tor rozładunkowy. Tę tajemnicę maszyniści zabrali do grobu.

O katastrofie powstał film pt. "Uciekająca lokomotywa", który można znaleźć na youtubie: http://www.youtube.com/watch?v=E9mD5fCLdP8

Jacek Bomersbach

REKLAMA