POWIAT ŚREDZKI
Echo Średzkie

Pięć lat temu w Jarostowie rozbił się helikopter. Zginęły 2 osoby [REPORTAŻ]

W katastrofie zginął Janusz Cygański (z lewej) - doświadczony pilot i szef Lotniczego Pogotowia Ratunkowego we Wrocławiu fot.: bom

Zobacz wszystkie zdjęcia w galerii

17 lutego 2009 w Jarostowie rozbił się śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. W katastrofie zginął doświadczony pilot Janusz Cygański i ratownik Czesław Buśko.

Podczas katastrofy padał śnieg. Widoczność była ograniczona do zera. Helikopter miał wyłączone urządzenie pokazujące odległość od ziemi. Szukał wypadku na autostradzie, w którym ranna została kobieta w ciąży. Maszyna spadając ścięła kilka drzew, betonowy słupek i zorała sad. Przy zniszczonym ogrodzeniu znaleziono zbiornik paliwa.

- Śmigłowiec prawdopodobnie nawracał, gdy nagle uderzył w płot. Połamał grube drzewa i spadł na ziemię. Ratownik siedzący obok pilota leżał martwy pod płotem – świadczył o tym siny kolor skóry. Pilot leżał wkręcony w blachę. Makabryczny widok – relacjonował Jarosław Kozłowski, który jako trzeci przybiegł na miejsce wypadku.

W momencie katastrofy siła odśrodkowa z maszyny wyrzuciła lekarza Andrzeja Nabzdyka. Ze zmiażdżoną nogą i obrażeniami wewnętrznymi przez ponad godzinę leżał na śniegu. Był przytomny. Odbierał telefony od znajomych, którzy pytali, czy to prawda, że rozbił się śmigłowiec. Z minuty na minutę czuł się coraz gorzej. Kiedy zadzwonili z centrali Lotniczego Pogotowia Ratunkowego nie potrafił podać miejsca, w którym znajdował się wrak.

Nie widział martwych kolegów

Ranny medyk leżał z drugiej strony maszyny i nie widział martwych kolegów.

- Wołał ich. Był pewny, że stracili przytomność. Niewyraźnie mówił, ale zdążył zawiadomić Centrum Zarządzania Kryzysowego – dodaje Jarosław Kozłowski.

Lekarza znaleźli mieszkańcy. Z relacji świadków wynika, że pierwsi na miejscu byli Paweł Mazurkiewicz i Artur Pruczkowski. To oni na miejsce przyprowadzili lekarza karetki pogotowia. Pomogli też nieść nosze i sprzęt medyczny. W chwili wypadku w Jarostowie panowała gęsta mgła. Ludzie słyszeli warkot silników śmigłowca, ale nic nie widzieli. 

- Leżałam w łóżku, kiedy po godzinie siódmej usłyszałam hałas, przypominający warkot piły mechanicznej. Po chwili zrobiło się cicho. Podeszłam do okna, ale była tylko mgła – opowiadała Janina Jaworska, która mieszka zaledwie 40 metrów od ogrodu, w którym rozbiła się maszyna.

Kobiecie do głowy nie przyszło, że mogło się wydarzyć coś niedobrego. Ocalały z katastrofy lekarz przeszedł ponad roczną rehabilitację. W wypadku stracił nogę. Nosi teraz nowoczesną protezę z włókien węglowych. Na co dzień dyżuruje w Centrum Zarządzania Kryzysowego we Wrocławiu. Samego momentu wypadku nie pamięta.

Cud, że paliwo nie wybuchło

Mieszkańcy i ekipy ratunkowe na miejscu czuli rozlane paliwo. Jego zapach przypomina pastę do podłóg. Wystarczyła iskra, aby wrak się zapalił. Po zabraniu zniszczonego śmigłowca Mi2 okazało się, że do gleby wyciekło 500 litrów lotniczej benzyny.

- Specjaliści od straży, z którymi rozmawialiśmy, powiedzieli, że do pożaru nie doszło dzięki niskiej temperaturze na zewnątrz. Podczas wypadku śnieg dostał się do pompy paliwowej i dzięki temu nie nastąpił samozapłon – tłumaczy inny mieszkaniec Jarostowa.

Kilka dni po tragedii teren wizytowała straż pożarna z pracownikami Starostwa Powiatowego w Środzie Śląskiej. W katastrofie zginął doświadczony pilot i szef wrocławskiego Lotniczego Pogotowia Ratunkowego Janusz Cygański oraz wieloletni ratownik Czesław Buśko. Po tragedii w Jarostowie postawiono pomnik ofiar wypadku. W piątą rocznicę wójt Udanina Teresa Olkiewicz i Robert Michalski, przewodniczący rady sołeckiej,  pod obeliskiem złożyli kwiaty i zapalili znicz.

Jacek Bomersbach

REKLAMA