POWIAT ŚREDZKI
Echo Średzkie

Mamy pomysł na nudę - czytanie

Zdjęcie ilustracyjne fot.: pixels.com

Zatrzymani w domach mamy więcej czasu, być może również na czytanie. Mamy dla was opowiadanie pt. „Terapia sztuką”, przykład amatorskiej twórczości lokalnej.

To jedno z opowiadań z pracy dyplomowej pisanej w podyplomowym studium dziennikarstwa i public relations. Specjalizacja: creative whiting, oznacza, że tematy albo motywy były narzucane i celowo niebanalne.

Jeśli ktoś jeszcze chciałby podzielić się swoją twórczością prosimy o kontakt z naszą redakcją. 

TERAPIA SZTUKĄ

– Szanowni państwo! Halo! Czy wszyscy mnie słyszą? Mamy dwie godziny dla siebie. Proszę, gasimy światło i zaczynamy. Uwaga, jesteśmy w auli szkoły, której ja jestem dyrektorem. Tak, tak – dyrektorem, i tu, i tam dyrektorem. Jest rok 2019, czyli wszystko dzieje się współcześnie. Dacie radę to zapamiętać? Chyba nie mam innego wyjścia, jak przyjąć, że tak… Proszę światło! – woła dyrektor i światło momentalnie gaśnie, ale tylko na krótką chwilę. Za chwilę znów jest jasno. Mija sekunda i nagle słychać głośny krzyk, wręcz nieludzki wrzask.

– Luuuuuuudzie, o Boże, nie żyje... Pisarz nie żyje. Nasz Stefan leży koło stolika i jest sztywny jak trup – woła Anastazja, ze względu na sporą tuszę zwana też Orką. – Widzę, że ktoś załatwił go nożyczkami, więc mógł to być jakiś fryzjer albo fryzjerka. – Anastazjo, wśród nas nie ma fryzjera – przypomina dyrektor. – To może kwiaciarka, ach ja jestem kwiaciarką, ale to nie byłam ja, więc nie mamy innego wyjścia jak wezwać detektywa, który… który... który wyjaśni, kto i dlaczego zabił biednego Stefana! Wołajmy – mówi Anastazja i cicho pyta – dobrze wypadłam?

 – Proszę państwa, sytuacja wymaga, abyśmy poprosili o pomoc detektywa. Proszę się nie rozchodzić, a najlepiej nie ruszać z miejsc i niczego innego też nie ruszać, zadzwonię po detektywa – mówi dyrektor. – W szkole mam doświadczenie z różnymi sytuacjami i detektyw to naprawdę najlepszy pomysł, biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności.

Minęła minuta i do sali wkracza detektyw. To starszy, smukły mężczyzna, ubrany w skórzaną kamizelkę z gwiazdą szeryfa. – Jestem gotowy, to znaczy… proszę niech wszyscy tu obecni usiądą na kanapie i opowiedzą mi, kim są, co łączy ich z ofiarą i jak spędzili ostatnią godzinę. Nikt z zebranych nie zwrócił jednak uwagi na detektywa. Wszyscy pochylają się nad ciałem pisarza i komentują to, co zobaczyli. – Taki śliczny na co dzień, a teraz można się wystraszyć… – mówi cicho Anastazja z szelmowskim uśmiechem. – Aptekarska robota – zażartował aptekarz Anzelm głaszcząc się po łysej głowie.

– Proszę Państwa, nie chcę przeszkadzać, ale przyszedł detektyw, a my mamy tylko dwie godziny. Zapraszam wszystkich na kanapę – zawołał dyrektor. – Proszę zachowywać się grzecznie i w sposób skoordynowany.

– A dziękuje panu, panie dyrektorze. Proszę, kto pierwszy opowie mi o sobie i pisarzu.  – To może ja – zaczęła kwiaciarka vel Orka. – Znam się z pisarzem od wielu, wielu lat. Razem chodziliśmy do jednej klasy w podstawówce. Bardzo się lubiliśmy, nawet siedzieliśmy w jednej ławce na polskim. Obydwoje byliśmy bardzo utalentowani polonistycznie. Ja jednak zostałam w naszej miejscowości, a Stefan jak okręt wypłynął na szerokie wody. I z każdym rokiem nabierał wiatra... wiatru w żagle, to znaczy był coraz bardziej znany. – Czy pani czytała jego książki? – Czytałam. Czytałam, ale nie zachwycałam się. Strasznie dużo było tam takich różnych scen, erotyki i to takiej wyuzdanej, na przykład o pani co z panią, a to jak wiadomo deprawuje dzieci. – Czy ma pani podejrzenia co do osoby mordercy? – Erotoman z niego był.... – I oszust – dorzucił cicho dyrektor. – Nawet mnie pod tą ławką za kolano łapał, a raz chciał pocałować, ale się nie dałam…

– Dyrektorze, a kiedy ja? – Panie Anzelmie, proszę wytrzymać jeszcze chwilę. Zaraz będzie pan ze swoją kwestią. – No właśnie, jeszcze mówię ja i chcę powiedzieć, że morderca jest wśród nas!!!! We wszystkich dobrych kryminałach morderca zawsze jest wśród zebranych – powiedziała kwiaciarka powstrzymując dziwny uśmiech. Zaraz po tym zerwała się z miejsca i teatralnym gestem chwyciła za głowę. – Ludzie, ludzie co tu się dzieje… Pisarz nie żyje…  – zawodziła.

– Panie Anzelmie, pana kolej - co może pan powiedzieć nam o Stefanie? – Na pewno nic dobrego. Już w szkole był z niego prawdziwy łobuz. Schować piórnik, zjeść komuś drugie śniadanie, zamknąć kolegę w szatni to właśnie był nasz Staszek, przepraszam dyrektorze… to właśnie był nasz Stefan. A najbardziej bolało, że nikt tych psot nie widział, tylko wszyscy ach i och… jaki wspaniały, jaki zdolny. A to był łobuz… – Anzelmie musisz być bardziej wzburzony. – Dobrze. A to był łobuz!!! Zwykły łobuz!!! A jak wyjechał, to o nas zapomniał. Ile osób zapraszało go, aby przyjechał, aby pomógł. Przyjechał? Pomógł? Nie, dopiero dzisiaj, po 20 latach, i jeszcze mówi, że wcześniej nie miał czasu, że dopiero teraz przyjechał po dług. Ja to bym takiego w ogóle nie gościł. Pogonił, psami poszczuł. Dyrektorze, to o psach sam wymyśliłem, dobre prawda? I ja właśnie tak bym zrobił – Anzelm mówił coraz głośniej i oprócz tego, że co jakiś czas drapał się po łysej głowie, to jeszcze nieświadomie zaczął kołysać się w tył i przód. – Nie ma przyzwolenia na niesprawiedliwość społeczną!

– Spoki - oki, to teraz moja kolej. Drodzy państwo, nazywam się Henryk Bania i jestem redaktorem „Wiadomości wybiórczych”. Ofiarę, czyli Stefana Bąka, piszącego też pod pseudonimem Bob Tiger, znałem bardzo słabo, gdyż jestem od niego dużo młodszy. Ale był to znajomy mojego taty i kiedy tata założył gazetę, Stefan do niej pisywał. Były to artykuły z życia naszego miasteczka. O zagranicznej delegacji, imprezie z okazji Dnia Strażaka, awanturze pod dyskoteką. Kilka razy zamieścił jakiś wiersz. Później ich drogi się rozeszły, ponoć Stefan zażądał podwyżki, na jaką…  na jaką mojego taty nie było stać. – Heniu, a to nie było tak, że Stefcio to był pies na baby i merdał ogonkiem do twojej mamy? Ha ha… – to Anastazja. – Hej, tego nie było w scenariuszu. – Ale Stefciowi się chyba spodobało, bo aż się uśmiechnął. – Jak uśmiechnął, jak jest trupem? – Stary, ale jary! Ha ha…

– Proszę państwa, musimy się uspokoić i trzymać ustaleń – to dyrektor. – Szanowny panie detektywie, czy dokonał już pan oględzin zwłok i miejsca zbrodni? Ma pan jakąś hipotezę? – Hmy… hmy… – zamruczał detektyw, przechadzając się po pokoju, wyraźnie artykułując kolejne słowa. – Odcisków nie uda mi się ściągnąć, bo zbyt wiele osób przebywało w tym pokoju i dotykało zbyt wielu rzeczy, ale udało mi się wyciągnąć kawałek gazety z ręki denata. Mam też podejrzenia co do tajemniczej substancji. Niemniej nie chcę uprzedzać faktów. Przeczytam teraz wiersz.

Dla Ewy

Byłaś moim natchnieniem
Byłaś mi najbliższa
Kiedy zabrakło Ciebie
straciłem wszystko
zabrałem tobołek
ze swoim talentem
… szukać Ciebie…
w niebie…

– Na małe bara-bara.  – Anastazjo, jakże to tak... proszę grzecznie, bo będzie dodatkowa kara – zaoponował dyrektor. Detektyw kontynuował jednak niewzruszony. – Więcej nie uda mi się przeczytać. Heniu, czy twoja mama miała na imię Ewa?

– Tak, ale nie widzę związku. Wiersz jak wiersz, wiele takich napisano…

– Ale ten jest z waszej gazety, widać fragment stopki redakcyjnej. I jest stary, bo papier pożółkł…

– Co pan mi tu imu… impu… imputuje!?

– No właśnie co pan chce od tego biednego chłopca? Czemu go pan dręczy? – to Anzelm tym razem trzymając ręce na uszach. – Dlaczego nas dręczycie? Ja nic nie wiem o tej truciźnie. W mojej aptece nie używa się ani arszeniku ani cyjanku.

– Anzelmie za szybko! Proszę, poczekaj na swoją kolej. Detektyw skończy z redaktorem i odpyta ciebie. Anzelm usiadł na krześle i znów zaczął kołysać się w przód i tył. – Ja nie chcę, nie chcę.... Dlaczego nas dręczycie?

– No właśnie, co tu się dzieje? Panie dyrektorze, pan to jak zwykle nie zna umiaru. Pacjenci są już zmęczeni i wystarczy im tych prób. Proszę zobaczyć na Stefana, on naprawdę zasnął... – to siostra Urszula, która razem z pielęgniarzem niespodziewanie wkroczyła do sali prób.

– Siostro, ale my musimy ćwiczyć, za tydzień mamy przedstawienie, a w tym roku wymyśliliśmy sobie kryminał w stylu Agaty Christie. Sam napisałem scenariusz.

– I będziecie, będziecie, ale jutro po południu. A teraz pora na lekarstwa i odpoczynek. Kto jak kto, ale pan, panie dyrektorze powinien wiedzieć, że to bardzo ważne. Anastazjo, nie uciekaj, Misio nie będzie cię dzisiaj gonił… Anzelmie byłeś prawie tak dobry jak Tom Hanks, więc naprawdę nie musisz się tak denerwować. Wszyscy byliście wspaniali i jesteśmy z was bardzo dumni, ale teraz pora na małe lulu... Anastazjooooo, poczekaj!

– Niech żyje bal, bo to życie to bal jest nad bale… – kobieta z aktorki przemieniła się w tancerkę i tanecznym krokiem podbiegła do drzwi. – Łapcie ją!!! Panie dyrektorze, proszę nam powiedzieć kto będzie tym mordercą, bo chyba każdy z nich miał jakiś motyw…

– Każdy, ale tylko jedna osoba na tyle mocny, aby zabić. Proszę pamiętać, że najczęściej mordujemy dla pieniędzy. I tam był wątek pieniędzy i długu… ale dokładnie kto i dlaczego, dowiecie się w sobotę. Zapraszam, wstęp jest bezpłatny.

– Oczywiście, że przyjdziemy… no Stefanie, wstawaj, proszę. Stefanie… Luuuuudzie, Boże, on naprawdę jest sztywny!!!

mpr/eska

REKLAMA